6 RZECZY, ZA KTÓRE NIE CIERPIĘ MOJEJ PRACY
Jak napisałem w ostatnim poście
całkiem łatwo jest wyliczyć rzeczy, które nam nie odpowiadają. W większości są
to błahe sprawy. Nie lubimy porannego wstawania i nadgodzin, upierdliwych
klientów/pacjentów i długich dojazdów do pracy. Te rzeczy nie mają jednak
wielkiego znaczenia w ogólnym rozrachunku. A jakby się zastanowić, co naprawdę
niszczy naszą radość z pracy? Poniżej znajdziecie kilka moich typów.
NFZ – wycena świadczeń medycznych już od dawna schodzi na psy. Na szpitale
i przychodnie nakładane są limity, którym naprawdę trudno sprostać.
Najbardziej cierpią na tym oczywiście pacjenci – muszą czekać w
wielomiesięcznych kolejkach, cierpiąc i będąc niepewnymi co do rozpoznania i
swojej przyszłości. Wspomniane już szpitale wcale nie mają łatwiej. Wyceny procedur sprawiają, że wielu chorób wręcz nie opłaca się leczyć. Na końcu jesteśmy też my, lekarze, zmuszeni do lawirowania w idiotycznej biurokracji. Absurdem jest to, że to my jesteśmy odpowiedzialni za ustalenie,
jaki poziom refundacji leków należy się choremu. Ostatnio spędziłem półtorej
godziny dowiadując się czy jeden z moich pacjentów jest ubezpieczony i kompletując
odpowiednią dokumentację. Po co? Pacjent nie był zbyt majętny a pełna kuracja
lekiem, który był mu niezbędny kosztowałaby kilkaset złotych. Jestem pewien, że
nie był w stanie sobie na nią pozwolić. Z refundacją koszt wyniósłby tylko
kilkadziesiąt złotych, ale musiałem mieć dowód ubezpieczenia, inaczej NFZ
nałożyłby na mnie karę i kazał zwrócić różnicę w cenie. Półtorej godziny, które
mógłbym poświęcić na opiekę nad pacjentami, albo przygotowanie się do operacji,
stracone na głupie papiery. Fajnie, nie?
Pijani pacjenci – specyfiką oddziału urazowego jest to, że nie możemy
selekcjonować kogo przyjmiemy. Praktycznie codziennie trafiają do nas osoby,
które uszkodziły się na własne życzenie, będąc pod wpływem alkoholu. Najgorsi
są pijani kierowcy - w ich przypadku kompletnie nie potrafię się zmusić do
empatii i współczucia. Najchętniej wyrzuciłbym ich z oddziału, żeby sami
radzili sobie z tym co zepsuli. Z tyłu głowy ciągle mam myśl, że przecież
mogliby się zderzyć z kimś z mojej rodziny. Przez swoją głupotę mogliby odebrać
mi kogoś, kogo kocham. Jakbym się wtedy zachował? Czy potrafiłbym postępować
zgodnie z przyrzeczeniem lekarskim i „ według najlepszej mej wiedzy
przeciwdziałać cierpieniu i zapobiegać chorobom, a chorym nieść pomoc bez
żadnych różnic?”
Wszechobecna roszczeniowość – w każdej branży spotkamy ludzi, którym się należy. Co
dokładnie? Wszystko! Od ominięcia kolejki (bo boli), przez darmowe leki (bo
przecież inni je dostają) po całkowite olanie innych pacjentów (bo przecież ich
choroba jest najgorsza). W konfrontacji z takimi ludźmi jakakolwiek sensowna
argumentacja przestaje działać. Skoro oni płacą składki to pomoc mają otrzymać
natychmiast, nawet kosztem innych. Taka nowoczesna forma narcyzmu.
Ryzyko zakażeń – wybierając specjalizację zabiegową dobrze wiedziałem,
że przez resztę mojej pracy będę ryzykował własnym zdrowiem. Kiedyś, jeszcze
przed czasami anty- i aseptyki, każda operacja była eksperymentem
bakteriologicznym na pacjencie. Nie znano ani antybiotyków ani zasad
sterylizacji co skutkowało powszechnym ropieniem ran, zapaleniami otrzewnej i
sepsami, które kończyły się śmiercią chorego. Dziś jest inaczej – każdy
pacjent otrzymuje profilaktykę antybiotykową, a my za wszelką cenę utrzymujemy
sterylność pola operacyjnego. W ten sposób operacje stały się eksperymentami
wirusologicznymi prowadzonymi na lekarzach. Mimo zachowania szczególnej
ostrożności często dochodzi do zakłuć, zranień narzędziami, czy ochlapania
krwią. W każdym takim przypadku ryzykujemy własnym zdrowiem. Na wiele wirusów,
jak HIV czy WZW C nie ma jakiejkolwiek szczepionki, a pacjentów nie bada się
przesiewowo pod kątem ich występowania. Po każdym zdarzeniu niepożądanym
powinniśmy przejść procedurę diagnostyczną, która ze względu na cykl rozwojowy
wirusa trwa wiele miesięcy. Czasami potrzebne jest także przyjęcie silnych
leków, które w żadnym wypadku nie pozostają obojętne dla organizmu. Niestety,
każdy z nas wiedział jakie jest ryzyko.
Tony papierów – nie ma co się oszukiwać, dokumentom poświęcamy znacznie więcej
czasu niż samym pacjentom. Praktycznie każda czynność wymaga od nas wypełnienia
odpowiednich rubryczek w konkretnej tabelce. Często zakrawa to na absurd.
Zastosowanie unieruchomienia u stwarzającego zagrożenie pacjenta oznacza
wypełnienie blisko sześciu stron. Nowe zlecenia na zaopatrzenie w wyroby
medyczne mają mieć siedem (!) stron zamiast jednej! Ilość biurokracji jest
niesamowita. Pół biedy, gdyby te dokumenty były tworzone dla nas, by pomóc w
leczeniu. Nie! Są one stworzone przez biurokratów zainteresowanych jedynie
statystykami i wątpliwym ograniczaniem kosztów, a wykorzystywane przez
prokuratorów i firmy ubezpieczeniowe, by znaleźć dziurę w całym, wsadzić kogoś za kratki, albo wyciągnąć
trochę pieniędzy.
Studia, które nie nadążają za potrzebami – studia medyczne (pewnie podobnie jak i inne kierunki)
stawiają na ogromną ilość teorii i stosunkowo niewiele praktyki. Oczywiście,
mamy zajęcia w szpitalach i na salach operacyjnych, ale bardzo szybko
przekonałem się, że nijak nie przystają one do realiów naszego zawodu. Najgorsze
jest to, że nie uczy się nas podejmowania decyzji i radzenia sobie z
odpowiedzialnością. W momencie rozpoczęcia pracy wszystko się zmienia. To my
mamy podejmować decyzje i wdrażać leczenie. Jasne, na początku pomagają nam
starsi koledzy, ale co jeśli ich zabraknie? A nawet jeśli nam pomogą, ostatnie
słowo i tak należy do nas. Początkowo byłem wręcz sparaliżowany strachem.
Zlecenie najprostszych leków wiązało się z cholernie długim zastanawianiem i
wyobrażaniem sobie najgorszych konsekwencji. Dopiero po długim czasie udało mi
się pozbyć większości tego strachu, ale co się zdążyłem nas tresować, to moje.
A jak wygląda wasza praca? Jest w
niej coś odpychającego, czy wręcz odwrotnie, nie ma słabych stron?
Dobrze, że jesteś!
Jeśli spodobał ci się ten tekst, dołącz do mnie na facebooku
Jeśli spodobał ci się ten tekst, dołącz do mnie na facebooku
i instagramie
Photo by Owen Beard on Unsplash
Brak komentarzy: